Legendy o Patronce   

„Grosik Królowej Jadwigi”

     Akademia Krakowska była pierwszym uniwersytetem w Polsce. Powstała  w czasach panowania Kazimierza Wielkiego. Po jego śmierci uczelnia zaczęła podupadać, ale swoją opieką i hojnością wsparła ją Królowa Jadwiga. Do Krakowa ściągali najzdolniejsi i żądni wiedzy młodzi ludzie z najodleglejszych stron Polski, również z Biecza. Jak mówi legenda związana z tym miastem, po nauki do Krakowa przybył również Piotr, młody, czternastoletni, ciekawy świata chłopak. Do Krakowa dotarł pieszo, był biedny, zmęczony i głodny. Trudno się dziwić, że wmieszał się w tłum proszących  o jałmużnę żebraków, którzy oczekiwali przed kościołem na pojawienie się Królowej.  Gdy Pani Wawelska pojawiła się, od razu zwróciła uwagę na młodego, zdrowego chłopca, który wyciągał rękę po datek. Zdziwiła się i zapytała: "Dlaczego ktoś tak młody i zdrowy żebrze?" Piotr rozpłakał się i opowiedział o swojej sytuacji: "Przybyłem tu aby się uczyć, przeszedłem wiele mil pieszo, ale w tej chwili jestem bez pieniędzy, głodny i nie mam dachu nad głową."       Królowa przygarnęła i pocieszyła młodego żaka. Skierowała go do akademii i aby nie był głodny obdarowała grosikiem prosząc, aby w przyszłości w podobny sposób wspomógł innych.       Piotr postanowił na pamiątkę zachować pieniążek, ale głód zmusił go do wydania pieniędzy na pachnącą bułkę z pobliskiego straganu. Jakie było jego zdziwienie, gdy na drugi dzień znalazł ponownie monetę w kieszeni. I tak cudowny grosik wielokrotnie ratował żaczka Piotra przed głodem.       Piotr szczęśliwie dokończył naukę w Akademii Krakowskiej i został cenionym iluminatorem ksiąg Królowej. Był człowiekiem szanowanym i poważanym.  Po śmierci Królowej Jadwigi otrzymał ważne stanowisko od króla i pewnego dnia musiał wyjechać z Krakowa. Przy wyjeździe w bramie krakowskiej podbiegł do niego młody, wątły żak i tak jak kiedyś on sam, poprosił o wsparcie. Wtedy Piotr z Biecza zrozumiał intencję Królowej, wyciągnął z kieszeni grosik i podarował go chłopcu. "Pamiętaj - powiedział - daję ci cudowny grosik od Królowej Jadwigi, dzięki niemu przeżyłem i wykształciłem się, teraz jest twój, ale zapamiętaj jak skończysz studia przekaż go następnemu potrzebującemu żakowi"

„Legenda o Królowej Jadwidze i Krzyżakach”

    Opowiadają w Inowrocławiu, iż historia ta wydarzyła się bardzo dawno temu, jeszcze w czasach, gdy miasto stanowiło pogranicze polsko-krzyżackie na skutek niefortunnej decyzji Konrada mazowieckiego, który do Polski zakon krzyżacki sprowadził dla utrwalenia wiary katolickiej. Krzyżacy prędko dali się we znaki sąsiadom, podbijając ich ziemie, uciekając się do pomówień i gróźb. I nie modlitwą  i łagodnością przekonywali opornych do swojej wiary, jeno pożogą, zgliszczami lamentem sierot i wdów. Długo walczono w Inowrocławiu z okrutnym sąsiadem, do Polski szły coraz liczniejsze rejzy z dalekiego Malborka. Biały płaszcz z krzyżem nie zapowiadał spokoju, a budził lęk i zgrozę. Wiele razy próbowano dogadać się z okrutnikiem. Spotykano się na dyskusjach i procesach. Nie pomogło! Upominał Krzyzaków waleczny, choć miłujący pokój król Władysław, który z puszcz litewskich do Polski przyszedł, króla Polski Jadwigę poślubiwszy, by wspólnemu, Polakom i Litwinom, przeciwstawić się wrogowi. Często król Władysław od Krakowa i młodej żony odjeżdżał, by w Inowrocławiu bacznie przyglądać się osobliwym rabusiom, zamieszkałym wsie kujawskie Murzyno i Orłowo.  A i ojcowskim słowem upominał i gdy to nie pomagalo to i ręką swą własną swawolników karcił. I stało się kiedyś, iż doszło do spotkania w inowrocławskim kościele św. Mikołaja obojga królestwa z delegacją zakonu. Król zrazu, poprzez swoich przedstawicieli, wypowiedział Krzyżakom wszystkie ich zbrodnie, chciwe zagarnięte a bezprawne polskich ziem, grabieże i mord. Ale na nic się zdały wszelkie pertraktacje. Wysłannicy krzyżaccy na polskiego króla, polskich rycerzy, rzucali oszczerstwa. Udział w spotkaniu brała także Jadwiga. Długi czas przysłuchiwała się wywodom krzyżackim, ich kłamliwym i bałamutnym wyjaśnieniom. I w pewnym momencie w Jadwidze zagrała rycerska krew. Wstała i rzekła takie, prorocze słowa: "jeszcze póki żyję, Bóg wzdraga się was ukarać za wszystkie popełnione przez was zbrodnie, jednak  po mojej śmierci Bóg dłonią mego męża, króla Władysława was ukarze i będzie to cios śmiertelny. Nigdy więcej nie odrodzicie się, plemię plugawe." To rzekłszy królowa wyszła. Minęły lata. królowa zmarła w "aureoli świętości". W 1410 roku spełniła sie przepowiednia świętej królowej. Bóg pokarał Krzyżaków dając Polakom Wiktorię Grunwaldzką. 

„Legenda o rękawiczkach Królowej Jadwigi”


    Mroźna i śnieżna była to zima, gdy królowa Jadwiga odwiedzić postanowiła Sandomierz. Było to jedno z miast, które ukochała sobie spadkobierczyni rodu Piastów i Andegawenów. Jednak nie tylko miejsce to ukochała szczególnie, ale też ludzi, którzy zamieszkiwali w jego centrum i w okolicach. Tego dnia monarchini odwiedziła sandomierską kolegiatę Najświętszej Maryi Panny, by przed ołtarzem wyprosić łaski i błogosławieństwo, gdyż marzeniem Jadwigi było obdarzenie swego męża, króla Jagiełły, potomkiem. Żarliwe modły o potomka  i spadkobiercę korony trwały długo, bo i marzenie było ogromne. Po modlitwie  i przyjęciu komunii ruszyła królowa Jadwiga czym prędzej na powrót do Krakowa, do swojego męża. Bogato zdobione sanie, zaprzężone w najsilniejsze i najpiękniejsze konie czekały na swoją panią przez świątynią. Jadwiga wsiadłszy do nich i okrywszy się futrami nakazała ruszać w drogę. Z nieba zaczął sypać wolno biały puch. Opad jednak  z każdym kolejnym odcinkiem drogi przybierały na sile, aż zmieniły się w potężną kurzawicę. Woźnica nie był w stanie odnaleźć drogi w pokładach białego puchu, który goniony silnym wiatrem przesłonił widok. Mając świadomość tego, iż wiezie żonę swego króla wozak jął okładać konie batem i prowadził sanie na oślep, byle przed siebie, byle w obranym na Kraków kierunku. Trudy drogi potęgował zapadający z wolna mrok, jednak dobry Bóg, do którego tak żarliwie modliła się Jadwiga, czuwał nad podróżującymi. W szarówce dostrzegła królowa światełko. Nakazała woźnicy kierować się w miejsce, gdzie je zauważyła. Po chwili sanie stanęły przed starą i wynędzniałą chałupą, gdzie światło dawała świeca widoczna za rozportartymi w oknie jelitami (przed wiekami to one bowiem zastępowały dzisiejsze szklane szyby, zwłaszcza w biednych domach). Minął woźnica zauważoną chatę i pognał sanie do kolejnego, bardziej okazałego domostwa, gdyż nie uchodziło królowej do byle chałupy za schronieniem zaglądać. - Hej ludziska - zawołał woźnica, stukając kułakiem do drzwi. - Któż to woła po nocy? - odpowiedział otwierający dom mężczyzna, a ledwie skończył wypowiadać te słowa, głos mu cichł z lekka, bowiem dostrzegł dobrze ubraną postać i widoczne za nią bogato zdobione sanie. - Przyjmiecie zagubionych w śnieżycy podróżnych? - zapytał woźnica. - Ano biedni my ludzie, ale w taką pogodę nikomu się nie odmawia pomocy. Wejdźcie - zaprosił odstępując od drzwi i robiąc miejsce na przejście gospodarz. - Jaśnie Pani, schronienie mamy w podróży. Pora nam na odpoczynek się zatrzymać - rzucił woźnica w stronę okrytej futrami kobiety na saniach i w tym momencie gospodarz stanął jak wryty. "Jaśnie Pani"? - pomyślał. "Toż to nie może być prawda" - wątpił w to co go spotkało wieczorową porą. W te pędy zaczął domownikom dyspozycje wydawać, by jadło i napitek przygotowano. Swoją izbę nakazał wymościć najlepszymi kocami i kożuchami, by królowej wygodnie było do rana doczekać i aby wyspać się mogła niemal jak w swoich piernatach. Wieczerzę przygotowano jak na wesele. Antałek z winem otwarto, ale w pewnym momencie gospodarze nie wytrzymał i rzekła do królowej Jadwigi: - Wielka i kochana Pani. O wybaczenie proszę, ale i o zmiłowanie nad nami i całą wsią - mówił niemal szlochając. - Racz nas królowo uchronić od Pana, który srogo nas karze za pracę, która jest ponad nasze siły. Bata nam nie żałuje za każde przewinienie, a zimową porą na mrozie każe pracować, nie patrząc na zgrabiałe ręce i brak sił. Opowiadał tak królowej, a ta słuchała uważnie, bo losy ludu ważne dla niej były. Umiała się pochylić nad problemami potrzebujących, a niesprawiedliwości nie tolerowała. Opowieść tak wzruszyła Jadwigę, że nad ranem, gdy posilona mlekiem i pajdą chleba rzekła: - Wasze męczarnie ukrócić pora, a na złego pana przyjdzie odpowiednia kara - to mówiąc sięgnęła między poły futrzanego płaszcza i wyciągnęła z nich parę lśniących, białych rękawiczek. - Oto gwarancja mojej obietnicy - rzekła, po czym wsiadła na sanie i odjechała. Nie minęło jednak kilka tygodni, gdy chłopi zobaczyli orszak we wsi. To byli wysłannicy królowej, która w podzięce za ocalenie jej od śnieżycy, postanowiła dotrzymać danej nad ranem obietnicy. Pan okrutny zniknął wraz  z orszakiem, a lud oswobodzony został, jednak w zamian za obowiązek pełnienia posługi w sandomierskiej kolegiacie. Wieś zaś otrzymała nazwę Świątniki. Rękawiczki złożone jako gwarancję przekazali chłopi do depozytu do katedralnego skarbca. Dziś można je oglądać w Domu Długosza w Sandomierzu, a podczas posługi do mszy można nadal spotkać ministrantów ze wsi Świątniki.

„Jak powstały Klęczany”


   Pewnego słonecznego dnia królowa Jadwiga podążała ze wspaniałym orszakiem doliną rzeki Ropy w stronę Biecza. Niedaleko miejscowości, do której zdążali, rozszalała się wichura, która wkrótce przemieniła się w straszliwą burzę. Wiatr wył, drzewa z trzaskiem waliły się pod nogi, zwierzęta w poplochu uciekały, szukając miejsca schronienia. Z gór lały się strumienie deszczu, które szybko zmienialy małe potoczki w huczące, rwące rzeki. Czarne niebo rozdzierały potężne błyskawice,  a lasem wstrząsał huk gromów. Niektóre konie, spłoszone odgłosami burzy, zerwały uprząż i rozpierzchły się we wszystkie strony. Sytuacja była krytyczna. "Jak ocalić mam ludzi i siebie przed nieuchronną śmiercią?" - rozmyślała gorączkowo królowa. Jedynie Bóg mógł uciszyć rozszalałe żywioły. Opuściwszy powóz, Jadwiga uklęknęła na kamienistej drodze i zaczęła wołać  o łaskę. Z nadzieją ocalenia całego orszaku, z oczyma i rękami wzniesionymi ku niebu, na klęczkach przebyła drogę od miejsca postoju do widniejących na horyzoncie wysokich drzew. Wreszcie znużona upadła pod rozłożystym baldachimem liści, zalewając się łzami. Wtedy stał się cud, burza ustała. Aby upamiętnić to wydarzenie, pobliską miejscowość nazywano Klęczanami. Nazwa ta przetrwała do dziś.

„Święta Jadwiga w bieckim szpitalu”


     Pewnego razu jak głosi legenda, Królowa Jadwiga, odwiedziła biecki szpital. Gdy przeszła już dwie duże sale, wypełnione chorymi, na końcu ostatniej, pod ścianą, na której wisiał duży krzyż z Chrystusem Ukrzyżowanym, zobaczyła leżącego na łóżku bardzo chorego starca, którego nikt nie opatrzył. Człowiek ten był ogromnie wychudzony, cały w ropiejacych strupach i ranach. "Dlaczego nikt go nie opatrzył, przecież ten człowiek wymaga pomocy?" - zapytała. Usłyszała odpowiedź: ten człowiek tak cuchnie, iż nikt do niego nie chce się zbliżyć. Wówczas królowa poleciła, aby podano jej wodę, płótna i maści gojące. Zanim ktokolwiek zorientował sie co czyni, miłosierna monarchini juz obmywała rany biedaka. Następnie namaściła rany maściami gojącymi i obwiązała czystymi płótnami. A wykonywała te czynności bez najmniejszej odrazy. Skończywszy powiedziała: "Wiele mozna uczynić, jeśli miłuje się Boga i bliźniego". Gdy to mówiła, chory obmyty i przez nia opatrzony dziwnie się zmienił. Ciało jego stało sie piekne, oblicze dziwnie jaśniało, nieprzyjemna woń zniknęła, a sala wypełniła się przyjemnym zapachem kwiatów. Królowa zauważyła tę zmianę. Pochyliła się nad uzdrowionym i pytała kim jest. Człowiek ten cały promieniejący nadludzką jasnością uśmiechnął się do niej tylko i znikł. Monarchini zrozumiała, że postać chorego i opuszczonego przyjął sam Pan Jezus. Obecni chorzy, towarzyszący królowej dworzanie, radni miasta i służba szpitalna pojęli, że stał się cud. Zaś Królowa padła na kolana przed wizerunkiem Ukrzyżowanego i modliła się długo, a z nią wszyscy obecni. Łóżko na którym leżał ów chory, przechowywano ponoć przez wieki, jako cenną relikwie.

„Legenda o Jabłoniu”


   D awno, bo prawie sześć wieków temu, o milę od królewskiego miasta Parczewa ciągnął się las ogromny i nieprzebyty, Czarnyn zwany. Drzewa gęsto tam rosły  i zakrywały niebo tak, że nawet w południe ciemno pod nim było jak w nocy. Od dawien dawna przez Czarny Las wiódł trakt szeroki, którym kupcy z południa  i zachodu przewozili swe towary na Litwę i Ruś. Ale odkąd zaczął tam grasować zbój Sławój, trakt przestał być bezpieczny. Sławój pośród gromady swoich kompanów, którym przewodził, był najwyższy, najzręczniejszy, ale i najbardziej okrutny. Miał ogromną, ciężką, z drzewa jabłoniowego sporządzoną maczugę, w której tkwiły ostre krzemienie. Czyhał na przejeżdżających ludzi, grabił ich, a kto by mu próbował się oprzeć, tego zabijał. Najchętniej napadał na kupców. Ale trafiało się, że i co zamożniejszym kmieciom nie darował. Rozeszła się wieść o okrutnym zbóju i trwoga ogarnęła okolicę. Niejeden, komu wypadła droga tamtędy, wolał nawet kilka mil nałożyć, byle ominąć niebezpieczny trakt. Jednego razu zdarzyło się, że gościńcem przez Czarny Las przejeżdżał król Polski  i Litwy Władysław Jagiełło wraz z niedawno poślubioną, młodziutką żoną Jadwigą. Sławój, znęcony bogactwem strojów, postanowił ograbić zbliżający się orszak. Na dany znak zgraja zbójców z dzikim wrzaskiem wyskoczyła na drogę i otoczyła królewską karocę. W mgnieniu oka zbóje powalili na ziemię nie spodziewających się niczego i przerażonych pachołków. Ale ciągnący za królem o kilka stajań hufiec rycerski przybył napadniętym z pomocą.  W walce został ciężko obuszkiem raniony herszt zbójców Sławój. Jeden z rycerzy królewskich chciał go dobić i już się nań czekanem zamierzył, ale przeszkodziła temu królowa. - Powalonego niegodzi się zabijać! - zawołała. Minęło wiele lat. O okrutnym zbóju Sławoju zapomniano i tylko starzy ludzie opowiadali o nim nieraz wieczorami przy łuczywie. Król Władysław, bawiący akurat wczesną jesienią w Parczewie, wyruszył pewnego dnia na łowy. Czarny Las huczał graniem myśliwskich rogów, aż złociste liście sypały się z drzew. Zapędził się król za śmigłym jeleniem w gęstwinę, gdy nagle doszedł go zapach dojrzałych jabłek. Zapach był tak przyjemny i mocny, że król zapragnął skosztować owoców i wstrzymał nieco konia. Oczom królewskim ukazała się mała polana, a na jej brzegu drzewo rozłożyste,  a gałęzie na nim uginały się od ciężkich, złocistych jabłek. Pod jabłonią klęczał starzec wychudły, podobny do pnia, o który głową był wsparty. Włosy siwe okrywały mu nagie ramiona, biała jak mleko broda spływała aż do ziemi. - Hej, człowieku! - zawołał król. -Ktoś ty? Starzec poruszył się. Popatrzył na króla wyblakłymi oczyma i odrzekł powoli,  z wysiłkiem: - Poznaję was panie. Wyście wtedy przed laty jechali gościem. Jestem tym, którego niegdyś zwano Sławojem. Zdumiał się król Władysław. Przypomniał sobie ów dzień i małżonkę swą królową Jadwigę, która w niedługi czas zmarła młodo... I dawna, przygasła już boleść obudziła się na nowo w królewskim sercu. Nadjechali dworzanie i stanąwszy kołem słuchali, jak Sławój klęcząc i obejmując jabłoń, trzęsącym się głosem wyznawał królowi swe winy. - Byłem okrutny i chciwy. Stawałem na gościńcu, grabiłem, zabijałem. Aż wtedy nie udało się i sam ległem. Jasna pani, co z wami jechała, nie dała mnie zabić. Wiele dni przeleżałem w niemocy. Potem zatknąłem w ziemię swoją skrwawioną pałkę  i uczyniłem ślub, że już nigdy nikogo nie ukrzywdzę. Każdego dnia czyniąc pokutę, polewałem łzami tę pałkę,  aż zazieleniała się i jabłonią wyrosła. Te jabłka na niej to ludzie, których kiedyś pobiłem. - Straszne są twoje winy - zawołał król. - Ale i długoś za nie pokutował. Mów, czego żądasz, człowieku. - Mnie nic nie trzeba, umieram... - odrzekł gasnącym głosem starzec i osunął się nieżywy. - Pogrzebcie go - rozkazał po chwili dworzanom, po czym nawrócił konia i ruszył  z wolna ku traktowi. Mijały lata i wieki. O strasznym zbóju Sławoju ludzie pieśni śpiewali. Czarny Las wytrzebiono niemal doszczętnie. A w tym miejscu, gdzie rosła owa jabłoń, o dwie mile na północny wschód od Parczewa, znajduje się dziś miejscowość o nazwie Jabłoń.

„Jak powstały Kwiatonowice”


    Według tradycji królowa Jadwiga była częstym gościem w Bieczu. Prawie 10 pobytów w piętnastoletnim jej panowaniu zostało potwierdzone znanymi dziś dokumentami w Bieczu wydawanymi. Z tymi pobytami wiąże się wiele legend, większość z nich dotyczy Biecza, ale są wśród nich takie które opowiadają o pobycie królowej we wsi Kwiatonowice i Strzeszyn. Z przekazów historycznych i tradycji wynika, że królowa Jadwiga w czasie pobytów w Bieczu wraz z mężem, królem Władysławem Jagiełło zamieszkiwała w zamku, w poblizu miasta. Mimo, iż w tym zamku przebywało wielu królów polskich, w tradycji nosi on nazwę: Zamku królowej Jadwigi, a wzgórze na którym stał, do dziś nazywane jest Górą Królowej Jadwigi. W czasie, gdy król przebywał na polowaniu, królowa udawała się na dalsze i bliższe spacery, aby poznać piękno ziemi, która do niej należała. Częsta trasa jej wedrówek wiodła drogą od zamku w stronę wsi Strzeszyna. Razu pewnego, a było to, jak wieść niesie późną wiosną, w piękny słoneczny dzień, zawędrowała królowa wraz ze swoimi dwórkami na wyniosłe wzgórze, skąd roztaczała się piękna panorama. Na prawo widać było miasto Biecz, a na południu rozległe tereny usiane lasami i łąkami pełnymi kolorowego kwiecia. Kwitły tam kaczeńce, pierwiosnki, zawilce, śnieżyczki i przebiśniegi. Królowa postanowiła usiąść wśród tego prześlicznego kobierca  i odpocząć. Siedząc na pieńku i patrząc na ukwiecone łąki Jadwiga zasnęła. Jej dwórki w tym czasie zbierały kwiaty, wiły wianki, nakładały je sobie na głowy i nuciły piosenki. Ustroiły również głowę dostojnej monarchini. To obudziło królową. Królowa przetarła oczy i patrząc na wzgórze pełne kwiatów, na dwórki z wiankami na głowach powiedziała: Słyszałam bicie kościelnych dzwonów i śpiewy pobożne, powiadam wam miną stulecia  i w tym miejscu, wśród tych domów powstanie świątynia, w której ludzie oddawać będą cześć Bogu. A wieś ta z powodu tylu pięknych kwiatów powinna nosić nazwę Kwiatonowice. 

„Stópka Królowej Jadwigi” 


   Niedaleko Rynku Głównego, ale już za murami miejskimi, tam gdzie dziś jest ulica Karmelicka, było przedmieście nazywane Na Piasku, dawno, dawno temu, na wawelskim zamku żyła królowa Jadwiga. Była to pani nie tylko młoda i piękna, ale  i bezgranicznie dobra. Serce miała czule na wszystkie ludzkie niedole i chętnie spieszyła z pomocą ludziom biednym i nieszczęśliwym. Toteż kochana była  i szanowana przez wszystkich.    Otóż pewnego dnia królowa Jadwiga wracała ze swoim orszakiem ze spaceru za murami miejskimi. Gdy przechodziła obok budowanego właśnie kościoła Na Piasku, spostrzegła,  że jeden z robotników, którzy obrabiali kamienne głazy, jest jakiś smutny i co chwilę łzę obciera. Zbliżyła się do niego królowa i spytała : - Czemu płaczesz, co ci dolega? Jakie to nieszczęście cię spotkało? Przyklęknął kamieniarz przed królową i jął się żalić : -Najjaśniejsza pani, żona moja ciężko zaniemogła, a dzieci małe w domu – nie mają co jeść. Nie mam pieniędzy, by cyrulika do domu sprowadzić, żeby żonę do zdrowia przywrócił. Użaliła się królowa nad biedakiem pocieszyła, pomoc obiecała. A zanim odeszła, oparła stopę na kamiennym głazie, odpięła złotą klamrę z bucika i oddała ją kamieniarzowi. Biedak otarł łzy, ucałował skraj królewskiej szaty, dziękował jak tylko umiał. Gdy królowa odeszła z orszakiem do zamku, podziwiali kamieniarze piękny i bogaty dar dobrej królowej. Obdarowany robotnik chwycił młot i wrócił do obrabianego kamienia. Spojrzał nań i osłupiał – w kamieniu, jak na miękkiej glinie, była odciśnięta stopa! Zawołał swoich współtowarzyszy. Patrzyli zdumieni. Skąd się wzięła ta stópka drobna, tak wyraźnie odciśnięta w twardym kamieniu? - To stópka pani naszej, najlepszej królowej naszej, Jadwigi – krzyczeli zdumieni  i zachwyceni. Wspólnymi siłami pięknie kamień obkuli i wyryli na nim rok 1390 – datę tego nadzwyczajnego wydarzenia. Kamień wmurowali w ścianę świątyni i tkwi tam on do dziś, na chwałę i wieczną pamiątkę dobrego serca królowej Jadwigi.

„Kto im łzy powróci?”

    Był koniec marca 1836 roku. Wiosna nadeszła wczesna i ciepła. Od Bramy Morawskiej powiał ciepły wiatr i stopił niemal wszystkie śniegi. W polu widać już było tu i ówdzie woły leniwie orzące pod wiosenne zasiewy, a nad głowami oraczy podzwaniały skowronki. Jeszcze cały Kraków żył pod wrażeniem wspaniałych uroczystości związanych z chrztem Jagiełły, koronacją na króla polskiego oraz zaślubinami z Jadwigą, gdy już młoda para wraz całym dworem wyruszyła w podróż. Celem wyprawy królewskiej była Wielkopolska, gdzie od kilku lat toczyła się bratobójcza wojna domowa między dwoma potężnymi rodami Nałęczów i Grzymalitów i cała dzielnica podzielona była na dwa wrogie obozy, wzajemnie się zwalczające. Płonęły wsie i miasta, na drogach łotrzykowie i wszelkiego rodzaju hultajstwo napadało na podróżnych, a sądy, zamiast bronić pokrzywdzonych, służyły jedynie wielkim panom. Oboje królestwo wybrali się więc do Wielkopolski, by zakończyć tę bratobójczą wojnę i pojednać zwaśnionych, a nad winnymi przeprowadzić sądy, czyli tzw. roki królewskie. Dwór królewski był liczny, potrzeba było dużo izb na noclegi, wiele jadła dla ludzi  i paszy dla koni. A tymczasem istniało wówczas prawo oparte na przywileju koszyckim, wydanym przez Ludwika Węgierskiego, iż majątki i wsie duchowne wolne są od tzw. stacji czyli postojów dworu i wojsk królewskich. Na tej podstawie wiele wsi królewskich i klasztornych wzbraniało się od przyjmowania na postój dworu królewskiego. Rozgniewany tym król Władysław. Rozkazał dworzanom siłą zabierać konie, bydło i wszystko co było potrzebne dla utrzymania dworu. Powstał wielki lament wśród chłopów, bo nieraz czeladź królewska zabierała im ostatnią krowę-żywicielkę lub wołu potrzebnego do uprawy roli. Któregoś dnia, gdy dwór królewski zatrzymał się w pobliskim zamku na postój, chłopi przybyli do królowej Jadwigi ze skargą i płaczem : - Królowo nasza ! – wołali. Ratuj nas, bo pomrzemy z głodu, my i nasze dzieci. Oto pachołkowie królewscy zabierają nam ostatni dobytek z obory i ziarno na siewy wiosenne. Ratuj nas orędowniczko nasza ! Królowa Jadwiga jako że miała serce miękkie i litościwe dla wszelkiej biedoty, ulitowała się nad niedolą włościan i natychmiast udała się do króla. Władysław Jagiełło wysłuchawszy prośby królowej, przyrzekł solennie ją wypełnić i zaraz polecił swoim dworzanom, by niezwłocznie oddali zabrany dobytek. Uszczęśliwieni wieśniacy przybyli wkrótce do króla, skłonili mu się do kolan  i dziękowali za zwrócone mienie. Władysław Jagiełło, wskazując żonie na ich rozpromienione oblicza, rzekł : - Teraz już chyba jesteś zadowolona, królowo i małżonko moja? A na to Jadwiga : - Dobytek im, królu wróciłeś, ale któż im łzy powróci? Słowa te głęboko zapisały się w sercach ludu wielkopolskiego toteż przechowywał je przez wieki jako najcenniejszy klejnot przeszłości i włączył do przysłów swoich. A królowa Jadwiga przeszła do opowieści ludowych jako opiekunka i orędowniczka biednych i pokrzywdzonych.